Zawsze myślałam, że moje krytyczne nastawienie do wszystkiego, co słyszę i sprawdzanie każdej otrzymanej informacji (w granicach rozsądku, oczywiście!) jest cechą pozytywną. Ale teraz czuję się tym nieco zmęczona. Przebywałam wcześniej w równie krytycznym środowisku, a teraz znalazłam się wśród ludzi, którzy bezkrytycznie przyjmują wszystko, co im jakiś autorytet (w których istnienie, można powiedzieć, nie wierzę) powie. I jest naprawdę ciężko siedzieć pośród trzydziestu innych osób, słyszeć wypowiadane przez kogoś głupoty i patrzeć, jak wspomniane osoby przytakują i śmieją się z idiotycznych żarcików na temat rzeczy, które śmieszne nie są. Ciężko jest szukać kogoś, kto myśli w tej chwili to samo co ja - i nie znaleźć. Ciężko jest rozmawiać z osobami, które raz w życiu coś usłyszały - i stało się to dla niech prawdą objawioną - i nie da się im nic powiedzieć.
Nie rozumiem, jak to się stało. Dlaczego uwierzyłam, że to jest miejsce dla mnie? Że nie powinnam próbować czegoś lepszego? Że nie poradzę sobie z czymś lepszym? Dlaczego poszłam po linii najmniejszego oporu?
Ach, no tak. Doszłam do wniosku, że tak będzie najlepiej dla innych ludzi. Nawet nie pytając, czy rzeczywiście tak będzie dla nich lepiej.
Ale wszystko można naprawić.
U mnie studia też były brutalnym zderzeniem się z rzeczywistością, po trzech latach przebywania wśród ludzi, którzy mnie inspirowali, stymulowali rozwój osobisty i mieli takie samo poczucie humoru. Cóż, niestety nie cały świat jest interesujący, większość ludzkości jest.. przeciętna i nic się na to nie poradzi, trzeba szukać dobrych przyjaźni i pielęgnować znalezione. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń