wtorek, 17 grudnia 2013

362. Staję się Panią X.

Jestem tak bardzo zadowolona z tego, że udzielam korepetycji. Pozwoliło mi to utwierdzić się w przekonaniu, że bycie żeńską wersją Pana X. jest moim powołaniem. Pozwoliło mi spojrzeć na moją przeszłość z innej perspektywy. Pozwoliło mi zrozumieć.
Staram się być pomocna. Staram się rozbić wszystko, co tylko mogę. Dawać z siebie sto procent.
Obserwuje powstawanie więzi z perspektywy tej drugiej strony... I wszystko rozumiem. To jest takie naturalne, gdy chce się po prostu być jak najlepszym człowiekiem. Ale jednocześnie takie cenne, patrząc z mojej dawnej perspektywy.

Najtrudniejsze jest utrzymywanie jakiegoś rozsądnego dystansu.
Ale w tym oboje nie jesteśmy dobrzy, prawda?



Mam w końcu plan, prawdziwy plan na życie. Może nie jest dokładny i sprecyzowany, ale wiem, czemu chcę poświęcić swoje życie.

piątek, 13 grudnia 2013

360.

I walked into this empty church I had no place else to go
When the sweetest voice I ever heard, whispered to my soul
I don't need to be forgiven for loving you so much
It's written in the scriptures It's written there in blood
I even heard the angels declare it from above

There ain't no cure,
There ain't no cure,
There ain't no cure for love


środa, 20 listopada 2013

357.

Zawsze myślałam, że moje krytyczne nastawienie do wszystkiego, co słyszę i sprawdzanie każdej otrzymanej informacji (w granicach rozsądku, oczywiście!) jest cechą pozytywną. Ale teraz czuję się tym nieco zmęczona. Przebywałam wcześniej w równie krytycznym środowisku, a teraz znalazłam się wśród ludzi, którzy bezkrytycznie przyjmują wszystko, co im jakiś autorytet (w których istnienie, można powiedzieć, nie wierzę) powie. I jest naprawdę ciężko siedzieć pośród trzydziestu innych osób, słyszeć wypowiadane przez kogoś głupoty i patrzeć, jak wspomniane osoby przytakują i śmieją się z idiotycznych żarcików na temat rzeczy, które śmieszne nie są. Ciężko jest szukać kogoś, kto myśli w tej chwili to samo co ja - i nie znaleźć. Ciężko jest rozmawiać z osobami, które raz w życiu coś usłyszały - i stało się to dla niech prawdą objawioną - i nie da się im nic powiedzieć.
Nie rozumiem, jak to się stało. Dlaczego uwierzyłam, że to jest miejsce dla mnie? Że nie powinnam próbować czegoś lepszego? Że nie poradzę sobie z czymś lepszym? Dlaczego poszłam po linii najmniejszego oporu?
Ach, no tak. Doszłam do wniosku, że tak będzie najlepiej dla innych ludzi. Nawet nie pytając, czy rzeczywiście tak będzie dla nich lepiej.
Ale wszystko można naprawić.

środa, 11 września 2013

350. Chciałabym być Panią X.

Chociaż może ten tytuł brzmi źle. Chciałabym być żeńską wersją Pana X.
Chciałabym pomóc komuś tak bardzo, jak on pomógł mi. Dać komuś nadzieję na to, że przyszłość może być lepsza. Pokazać komuś, że istnieją jeszcze ludzie, którym zależy na innych. Wysłuchać kogoś i być zawsze, gdy tego kogoś będzie trzeba wysłuchać znów. Spóźnić się na obiad tylko po to, by dokończyć rozmowę. Opowiedzieć komuś kilka historii ze swojego życia. Dać poczucie bezpieczeństwa. Rozpromieniać się na czyjś widok. Pozostawić ślad, niezmywalny ślad we wnętrzu i we wspomnieniach tego kogoś. Sprawić, aby poczuł się ważny. Uratować kogoś.
Świat potrzebuje więcej Panów i Pań X.

poniedziałek, 9 września 2013

349. Pięć lat


Biorąc pod uwagę, że pięć lat stanowi nieco ponad 25% mojego dotychczasowego życia, okres ten powinien wydawać się dłuższy. Tymczasem, jesień roku 2008. pamiętam, jakby miała miejsce wczoraj. Pięć lat temu, moje życie obrało pewien kierunek, zdarzyły się rzeczy, które mnie w dużym stopniu ukształtowały... I nie tylko mnie. Gdybym miała trochę więcej odwagi i gdyby pewne rzeczy ułożyły się inaczej, być może niebawem obchodzilibyśmy z Dominikiem piątą rocznicę... Ale tak się wówczas nie stało, dopiero w styczniu będzie czwarta.
Pięć lat temu zacieśniła się moja znajomość z Panem X. Pięć lat temu poznałam kilka ważnych dla mnie osób. Pięć lat temu wydawało mi się, że jestem taka już-prawie-dorosła. Teraz moja siostra jest w drugiej klasie gimnazjum, a ja sobie uświadamiam, że wcale nie byłam już-prawie-dorosła... Chociaż na pewno dojrzalsza od mojej siostry.
Pięć lat temu wszystko zaczęło się psuć, ale zaczęło się też budować od nowa. Tak musiało być. Co prawda dopiero niedawno dokończyłam budowę, ale najwyraźniej takie są reguły.
Pięć lat, tak wiele i tak niewiele, jednocześnie...

Weekend spędziłam w Leśnej i nie tylko - pojechaliśmy z Dominikiem do Szprotawy i do Czech (Liberec, Jablonec nad Nisou). Było całkiem w porządku.

niedziela, 1 września 2013

348. Mój wewnętrzny policjant

Mój wewnętrzny policjant to taka dziwna istota, która żyje sobie we mnie. Nie wiem skąd się wziął, ani kiedy u mnie zamieszkał. Możliwe, że urodził się tego samego dnia co ja - z tą drobną różnicą, że urodził się dorosły, a do tego w mundurze.
Policjant potrafi dobrze się sobą zajmować, jednak czasem trzeba go karmić donatami (niestety, moi rodzice nie rozumieją, dlaczego jem ich tak wiele) i serialami o tematyce policyjnej. Wówczas jest spokojny i można z nim współpracować. Wielokrotnie pomógł mi podjąć właściwą decyzję i podniósł moją samoocenę. Wszakże można mieć wysoką samooceną, gdy jest się osobą asertywną, która nie dość, że potrafi odmawiać, to jeszcze potrafi siedzieć w samotności w ciemnym pokoju tylko dlatego, że nie podoba jej się to, co robią znajomi. Tak, takie poświęcenia można podziwiać.
Policjant sprawia też, że z łatwością odkrywam kłamstwa. Czytelnik zapewne pomyśli, że to nieprawda, skoro nie wiem o tym, o tym i o tamtym. Prawda jest taka, że ja wiem. Po co mam jednak robić awanturę o wszystko? Czasem są rzeczy ważniejsze niż ujawnienie prawdy. Czasem ważniejszy jest spokój (no proszę, że też właśnie ja to powiedziałam...).
Policjant pomaga mi również być lepszym obserwatorem. Trzeba przyznać, że to akurat się nie przydaje - obserwuję, obserwuję, wiem o ludziach dużo, ale nie potrafię nic z tym zrobić. Ciężko jest powiedzieć kasjerce, że wszystko będzie dobrze, lub zaczepić obcą osobę na ulicy.
Niestety, mój policjant nie ma ze mnie zbyt dużego pożytku. Chciałby, abym poszła w jego ślady i pracowała w Policji. Czasem nawet zmusza mnie do uwierzenia, że to mogłoby się udać. Oczywiście, ja chciałabym spełnić jego i swoje marzenie. Jednak pewne rzeczy są po prostu niemożliwe...

niedziela, 21 lipca 2013

341. To zbyt wiele

Nie wiem, dokąd zmierza moje życie i nie wiem, jak mam nim pokierować. Nie wiem, którą ścieżkę wybrać. (O ile wybór będzie; jak na razie jest). Nie wiem, czy podążać za głupim, niespełnialnym marzeniem i skazywać się na wieczną frustrację, ryzykując jednocześnie utratę czegoś naprawdę ważnego i cennego. Nie wiem, czy podążać za innym, bardziej spełnialnym, ale potencjalnie niebezpiecznym w skutkach marzeniem, ryzykując jednocześnie utknięcie na całe życie w jakiejś dziwnej pracy. Może lepiej zadowolić się tym co mam, zaakceptować sytuację i popłynąć z prądem wydarzeń. Każda decyzja niesie za sobą negatywne skutki i utratę czegoś.
Chciałabym móc spojrzeć na życie realistycznie. Wiedzieć, jakie mam możliwości. Tymczasem albo uważam siebie za niezniszczalną, albo widzę tylko swoje wady. Nie wiem, kto z ludzi, z którymi rozmawiam, ma rację. Wszystko jest zbyt skomplikowane. Podejmowanie decyzji to zbyt wiele. Chciałabym zobaczyć możliwości. Chciałabym wiedzieć, co stanie się, gdy podejmę jedną decyzję lub drugą. Rozumieć konsekwencje wyboru. Albo po prostu mieć już cały proces decyzyjny za sobą.
Chciałabym wiedzieć, czego naprawdę chcę. I jaka część moich pragnień wynika z mojego rdzenia, a jaka część związana jest z głupią chęcią udowodnienia czegoś.
Muszę pomyśleć. Muszę się zastanowić. Spisać wszystkie prawdopodobne konsekwencje. Ale i tak mam nadzieję, że decyzja podejmie się sama.

niedziela, 14 lipca 2013

340. Jedno jest pocieszające

To nie ja jestem tą osobą, która to wszystko zniszczyła.
Moja jedyna zbrodnia to zbytnia naiwność. Naiwność, która spowodowała, że uwierzyłam w to wszystko. Powrót do rzeczywistości okazał się bolesny, niezwykle bolesny.
Nawet już nie oczekuję tej czerwonej ikonki oznaczającej nową wiadomość. No dobra, kogo ja chcę oszukać. Oczekuję. Bardzo oczekuję. Oczekuję, że znów będzie jaki przez te dwa (?) miesiące.
Zamierzam ostatecznie pożegnać się nadzieją na ratowanie czegokolwiek. Wyjadę bez słowa, nie będę korzystać z komputera i zobaczymy, co się stanie. W zasadzie to wiem, nie stanie się nic. Nic nie mówiąc, wrócę do swojego normalnego życia.
Już raz tak było. Już raz straciłam tę znajomość, tylko że wówczas z mojej winy. Ale później ją odzyskałam. I było dobrze jak nigdy.
Przeżyłam to pierwszy raz, mogę przeżyć drugi.

piątek, 12 lipca 2013

339. Szpiegujmy się tak dalej

Czytajmy swoje odpowiedzi na asku, szukajmy się w internecie. Przecież to lepsze, niż szczera rozmowa.
Wiem, że to w większości moja wina. Bo przez kilka lat byłam emocjonalnie jedenastolatkiem, bo byłam zapatrzona w siebie i przejmowałam się tylko swoimi problemami. A teraz chyba zbyt późno, by cokolwiek naprawić.
Próbuję. Nie powiesz mi, że nie. Próbuję w każdy dostępny mi sposób. Ludzie, przecież ja nawet książkę o rozwoju czytałam. Żeby rozumieć. Bo to mój sposób na problemy - podchodzić do wszystkiego z naukowego punktu widzenia, działaś dopiero po przeczytaniu tysiąca książek psychologicznych.
Praktycznie jesteś dla mnie kimś nieznajomym. Nie wiem, czym się interesujesz, nie wiem co robisz w wolnych chwilach. I mam świadomość, że to z mojej winy. Nie wiem, o czym wolno z tobą rozmawiać, a o czym nie. Nie wiem, o czym już wiesz i nie wiem, o czym nie wiesz. Wiem, że nie masz już sześćdziesięciu ośmiu centymetrów. Ale chyba zawsze będę widziała cię przez taki pryzmat.
Tyle bym ci chciała mówić i o tyle pytać. Ale nie wiem, jak naprawić to wszystko. W tych mądrych książkach jeszcze tego nie wyczytałam.
Więc szpiegujmy się tak dalej. I myślmy, że jesteśmy o krok z przodu.
I nic się nie zmieni.

wtorek, 2 lipca 2013

336. Łatwo uwierzyć w szczęście

....Mimo wszystko.
Niestety, nie jest to zbyt rozsądne. Nie wiem, jak to się stało, że nagle z bycia osobą numer 3, awansowałam. Nie bardzo interesował mnie sam proces. Cieszyłam się efektem. Później dowiedziałam się, jak to się stało - osoba stojąca wyżej ode mnie nagle przestała się odzywać. A ja byłam pod ręką.
A teraz boleśnie spadłam z powrotem na swoje miejsce. Bo osobie stojącej wyżej się odwidziało, znów zaczęła się odzywać, bez jakichkolwiek wyjaśnień. I została przyjęta, tak jak przyszła. A ja? Zostałam odłożona na półkę. I siedzę na tej półce i się uśmiecham. I czasem z niej spadam, żeby trzeba było mnie podnieść. Żebym nie została całkiem zapomniana. Czy mam inne wyjście? Nie sądzę. Przecież nie powiem wprost o co mi chodzi, bo wyjdę na egoistkę. Jak mogłabym nie cieszyć się z tego, że dwie osoby, które lubię, znów zaczęły się do siebie odzywać. Więc się cieszę i się uśmiecham i jestem miła. Ale czuję ból, bo popełniłam błąd. Uwierzyłam, że może być inaczej niż było przez całe moje życie. Najwyraźniej nie może. Najwyraźniej bycie osobą numer 3 jest mi przypisane od zawsze i na zawsze, w każdej relacji w jakiej się znajdę.

niedziela, 23 czerwca 2013

334. Co stanie się później

"Bycie samotnym czyni cię unikalnym."

W jakim stopniu zawsze pragnęłam samotności? Czy pragnęłam jej tylko po to, by móc narzekać? W liceum próbowałam być towarzyska, ale to nie przyniosło mi nic dobrego. Czy krytykuję znajomych siostry dlatego, że mam racjonalny powód? Czy dlatego, że myślałam, że ona będzie taka jak ja? Czy moja identyfikacja nie poszła za daleko? Czy zmieniam się, czy dostrzegam siebie? A jeśli nawet moja identyfikacja poszła za daleko, czy to nie jest właśnie dowodem podobieństwa?
Ogromna fala samoświadomości przyszła do mnie w piątek. Trochę bolesna, ale lepiej teraz niż za kilka lat. Nie zamierzam na siłę robić czegoś, co może przynieść szkodę. Zobaczymy. Po prostu zobaczymy, jak się życie ułoży. Jeśli nie dostanę się na inżynierię bezpieczeństwa, pójdę na coś innego. Wszystko ułoży się tak, jak ma być. Może moje marzenia się spełnią. I nie skończy się to katastrofą.
Plany na przyszłość? Odebrać wyniki matury, złożyć papiery na studia.

sobota, 22 czerwca 2013

333.

"- Zadzwoniłeś do mnie kiedyś, bo nie wiedziałeś, co jest prawdziwe. [...] Jeśli nie byłeś pewien, nie powinno cię tu być.
- Myślałem, że mi się polepszy."

piątek, 10 maja 2013

325. Maturalne refleksje

Jako że większość egzaminów już za mną (jeszcze tylko wos i angielski ustny), a ja mam akurat trochę czasu, zdecydowałam, że to co mam do napisania o egzaminie maturalnym, napiszę teraz.

We wtorek wstałam wyspana, zjadłam śniadanko i pojechałam do szkoły. Zero stresu, bo to przecież polski. Miałam tylko cichą nadzieję, że będzie lektura, którą czytałam (a tych niestety niewiele...). Otwieram arkusz i widzę: Gloria Victis i jakiś wiersz lub Przedwiośnie. Chwilę zastanawiałam się, który temat wybrać, bo... mogłabym się wypowiedzieć na oba! Padło jednak na Przedwiośnie i napisałam dosyć dużo. Tekst czytania ze zrozumieniem był przystępny i ciekawy, ale pytania były nieco dziwne. Ciężko mi jednak powiedzieć, czy poszło mi dobrze, gdyż wszystko zależy od tego, na ile wstrzeliłam się w klucz odpowiedzi. Nie sądzę jednak, aby miało być źle.
Podbudowana dosyć łatwym egzaminem z polskiego, matematyką nie stresowałam się również. I bardzo słusznie, bo była naprawdę prosta. Zadania robiłam praktycznie po kolei, nie dzieląc ich na łatwiejsze i trudniejsze. Wiem, że straciłam jeden punkt na zadaniach zamkniętych. Jedno z zadań otwartych (ostatnie, jeśli ktoś jest w temacie) trochę zepsułam, ale sądzę, iż pomyliłam się w obliczeniach, więc jakieś punkty powinny za nie być. Nie wiem, jak mi poszło z zadaniami na udowadnianie, bo co prawda przedstawiłam dowód, ale nigdy nie wiadomo, czy egzaminator nie przyczepi się do zapisu. W każdym razie, liczę na wysoki wynik.
Czwartek spędziłam w szkole praktycznie cały. O 9. angielski podstawowy. Był łatwy. Miałam co prawda trochę wątpliwości przy jednym słuchaniu, ale sądzę, że zaznaczyłam dobrze. Na szczęście, do napisania był list prywatny. W sumie, odnoszę wrażenie, że angielskiego podstawowego nie zdać się nie da. No i później miałam przerwę, podczas której poszłam z Maćkiem coś zjeść. Było miło. O 14 rozpoczął się egzamin na poziomie rozszerzonym z angielskiego. I muszę napisać, iż organizacyjnie jest on rozplanowany idiotycznie. Na zadania gramatyczne (dwa, tak całe dwa zadania) i pisanie mieliśmy aż 120 minut. Wszystkie tematy były fajne, ale zdecydowałam się pisać opowiadanie o nastolatkach, którzy odnaleźli coś niezwykłego w starym zamku. Smutno mi było, bo zapomniałam jak jest "średniowieczny". Jednak bez tego słówka i tak sobie poradziłam. Wyszłam z auli około godziny przed czasem, przez co musiałam czekać aż półtora godziny na drugą część egzaminu, a na dworze padał deszcz. Chodziłam więc po szkole i socjalizowałam się. Poszłam też do miejsca, w których odbywały się egzaminy ustne i najadłam się ciasta. W końcu jednak rozpoczęła się druga część egzaminu - słuchanie i czytanie (z których zawsze byłam dobra). Przewidziane było 70 minut, jednak ja wyszłam po 45. Słuchanie nie należało do najłatwiejszych. Może dlatego, że ciężko już było mi się skupić, a może dlatego, że jedno z nich dotyczyło sportu, czyli czegoś, o czym czerwonego pojęcia nie mam. Czytanki natomiast dosyć przystępne. Nie sprawdzałam jeszcze odpowiedzi w internecie, ale wydaje mi się, że poszło mi dobrze.
No i na tym skończył się mój brak stresu, gdyż dziś miałam maturę ustną z języka polskiego. Przygotowana byłam, powiedzmy sobie szczerze, mniej niż średnio. Jeszcze rano kończyłam robić plansze. O nauczeniu się tekstu na pamięć nie było mowy, szczególnie że moja pamięć bywa zawodna. Stres był, muszę to przyznać, ogromny. No ale w końcu weszłam do sali... i mówiłam okropnie! Jak nie ja, co chwila się zacinałam. Aż mi normalnie wstyd. Do tego przekroczyłam czas. Wyszłam z sali przekonana, że jeśli będzie 6 pkt, to będzie naprawdę dobrze. A tymczasem, bo półgodzinie jeszcze większego stresu, okazało się, że dostałam punktów 18! Pytanie tylko, za co?
W poniedziałek jeszcze wos, no i 21. maja angielski ustny, którego nie obawiam się w ogóle.
Tyle doświadczeń osobistych.
A teraz opinia ogólna. Naprawdę ciężko byłoby nie zdać matury. Serio. Oczywiście, jest różnica między "zdaniem", a "zdaniem dobrze", jednak nie ma co się stresować. Ale jaka jest zasadność matury? Może mieć ją prawie każdy, daje niewiele... Słyszałam głosy, że należy z matury zrezygnować. Nie wiem, czy to słuszna droga. Ja bym maturę zostawiła, ale przywróciła egzaminy na studia. Bo to trochę przykre, gdy komuś nie pójdzie, mimo że jest dobry, a przez to nie dostanie się na studia.
Podobno niektórzy u nas ściągali, ale nie wiem czy to prawda. To przykre. Mój wewnętrzny policjant najchętniej by takich ludzi pozamykał. Ja tylko wzdycham i pamiętam, że rzeczy, których nie można zmienić, należy akceptować.

piątek, 26 kwietnia 2013

322. Mam wykształcenie średnie

Skończyłam dzisiaj liceum. Dziwnie.
Smutno mi, że w tej szkole nie miałam takiego nauczyciela, którego bym bardzo lubiła i z którym bym miała świetny kontakt.
W podstawówce była polonista, pani Monika. Uwielbiałam ją i uważam, że fantastyczna z niej nauczycielka. Budowała nasze poczucie własnej wartości, naszą wrażliwość. Uczyła nas wielu ważnych rzeczy i nie niszczyła naszej indywidualności. W gimnazjum miałam świetną wychowawczynię. Bardzo się nami przejmowała i nigdy nie postawiła na nas krzyżyka, mimo że bywaliśmy dla niej okropni. No i Pan X (tak, Pan X to mój nauczyciel), bez którego bym nie przetrwała. Nauczył mnie mnóstwa rzeczy, zarówno związanych jak i niezwiązanych z jego przedmiotem. Prawdziwy nauczyciel z powołania. Przeprowadził ze mną tyle ważnych rozmów, tyle czasu mi poświęcił. Teraz jak go spotkam nadal przystaje, żeby ze mną porozmawiać. Nadal pamięta rzeczy, które mu mówiłam. Oddalił on ode mnie moje problemy. W liceum co prawda wróciły, ale je pokonałam. A gdyby nie on, może by mnie w liceum w ogóle nie było i może bym tego nie pisała.
A w tej szkole nie było nikogo takiego. Pani od matmy zawsze była wobec nas w porządku, ale to jednak t y l k o    w    p o r z ą d k u. Pan od wosu też był spoko, ale nie brał nas całkiem na poważnie. Przynajmniej takie mam wrażenie.
Smutno mi też ze względu na klasę. Nie byliśmy ani trochę zintegrowani. Nawet dziś nie poszliśmy nigdzie razem. Idąc tu, liczyłam na więcej. Szczególnie, że w podstawówce byłam tą nową, przepisałam się po trzech latach. A w gimnazjum były dwie grupy. Ja nie należałam do żadnej z nich. i liczyłam na to, że teraz będzie inaczej. Może gdybym pierwszego dnia usiadła w innym miejscu, bliżej    f a j n y c h    osób, też byłabym   f a j n a .   Ale czy to byłoby takie fajne?
W każdym razie, żal mi tego, że niektórych już nigdy nie spotkam, a tak naprawdę nie zdążyłam ich poznać. W szczególności o jedną osobę tu chodzi. Puff, wszyscy już wiedzą.
Ale będzie jeszcze wycieczka po maturze, której już się nie mogę doczekać. I której się już obawiam. Bo będzie nas około 10-15, więc się raczej nie podzielimy na grupki. A ja tak średnio sobie ufam. Dlatego smutno mi, że Zośki nie będzie. Bo miałby mnie kto pilnować.
Zdjęcie z ogniska, chyba pierwsza klasa :D

Umieram przez alergię. Zapomniałam o tabletkach. I nie mogę iść na obiad, bo mam robotników w domu. Coś się podobno zepsuło i w całym budynku rury wymieniają.

czwartek, 14 marca 2013

305.

Niektóre stany są tak, no - tak nie do wytrzymania, że wszystko jest dobre, co może przynieść ulgę, wszystko jeszcze jest lepsze niż to, co jest.
- Zofia Nałkowska
8UVJC8VWEP4V